Facebook
01.09.2021

Blood - krwawy klasyk z lat 90.

Początki grafiki 3D obfitowały w mnóstwo przeróżnych gier FPS. Swego rodzaju "szał" na ten gatunek rozpoczął raczej znany wszystkich DOOM w roku 1993. Przed nim mieliśmy kilka gier tego tym m.in. równie dobrze kojarzonego Wolfenstaina 3D, ale to przygody Doom Guy'a i hordy sił piekielnych wyniosły ten gatunek na sam szczyt. Jeśli gdzieś jest sukces, to bardzo szybko znajdą się naśladowcy, a tych było tak dużo, że gry FPS były po prostu nazywane "klonami Dooma". Z czasem jednak pojawiły się produkcje z krwi i kości, które nie były byle klonami.

 

Wszyscy świetnie znają takie klasyki, jak Duke Nukem 3D, Quake czy Shadow Warrior. Wszystkie te gry otrzymały również porządne remastery, ale bohater dzisiejszej recenzji musiał na niego długo poczekać. Mowa oczywiście o Blood, który spośród tych gier wydaję mi się najlepszy, a został niesłusznie zapomniany. Przyznać na wstępie muszę, że Blood posiada znacznie bardziej wyeksponowaną fabułę od poprzedników, bo każdy epizod ma własne przerywniki filmowe. Nie oszukujmy się jednak - znów gramy tym jednym "wymiataczem", którego zadaniem jest zniszczyć zło i rzucanie suchych żartów na prawo i lewo.

 

 

Jak już wcześniej wspomniałem, gra dzieli się na epizody, między którymi nasz ekwipunek jest resetowany, więc na tym podłożu mamy do czynienia ze standardowym podejściem do rozgrywki. Tak naprawdę, to na wielu podłożach Blood wciąż jest tradycyjnym FPSem. Najważniejsze jest jednak to, że jest to FPS niemal idealny. Aby poprzeć tę tezę, wymienię dość łatwe do zauważenia wady innych gier z tego złotego okresu: Shadow Warrior ma sporo bezużytecznych przedmiotów, niektóre bronie rzadko się przydają, a humor jest dość, nie kryjąc się za eufenizmami, obleśny. Duke Nukem 3D z kolei ma sporo słabych poziomów pod względem ich zaprojektowania. Każdy pamięta pierwszy epizod, ale reszta? Bywało różnie. Duke także ma dość nieciekawe dowcipy (całe szczęście, że żaden z czytelników nie zna miejsca mojego pobytu), a bronie czasem zawodziły pod względem przydatności. Quake za to jest naprawdę fenomenalną grą, ale mechanicznie znów rzucał nas do czasów Dooma. Wszystko jest wykonane w świetny sposób, ale tak samo sterylnie i w prosty sposób.

Wracając do Blooda, to przyjdzie nam wcielić się w nim w Caleba. Caleb nie jest jednoznacznie dobry lub zły, bo niby walczy z armiami szatańskich pomiotów, ale na zabicie zwykłego człowieka zareaguje potwornym śmiechem. Suche teksty pojawiają się rzadziej niż u konkurencji, ale są całkiem niezłe. Głównie jednak będzie nam towarzyszył sadystyczny śmiech, który tylko buduje psychodeliczny klimat. Właśnie, klimat - Blood ma go pod dostatkiem i wylewa się z każdego elementu gry - z przeciwników, niemal każdej lokacji i fantastycznych broni.

 

Najważniejsze w FPSie jest oczywiście strzelanie z różnorakich broni i tutaj Blood najbardziej zachwyca. Ekwipunek Caleba jest rewelacyjnie przemyślany i każda broń znajdzie swoje zastosowanie nawet pod koniec gry. Nie ma czegoś takiego, że otrzymamy pistolet, który bardzo szybko staje się bezużyteczny. Mamy za to pistolet na flary, który jest w stanie spalić najpotężniejszych wrogów. Nie żadnej prostej strzelby, która po jakimś czasie staje się mniej efektywna, a potężny i niesamowicie satysfakcjonujący obrzyn. Nawet tak banalna broń jak widły odnajdzie się w dalszych etapach jako świetny środek na szkielety wyrwane "żywcem" z serii Evil Dead.

Żeby tego było mało, to każda broń posiada alternatywny tryb strzału. Tommy gun nagle może puścić serię na cały ekran, pistolet na flary wypuścić jeden silny pocisk, a taką laleczkę voodoo możemy zgnieść w rękach i łatwo pozbawić przeciwnika życia. Nie chcę opisywać ich wszystkich, abyście sami mogli odkryć ich wspaniałe zastosowanie.

 

 

Grzechem byłoby jeszcze nie wspomnieć o dynamicie i świetnej fizyce, która efektownie odpycha przeciwników w przypadku eksplozji. To, jak i chmara flaków wylatujących z wrogów tworzą unikalny charakter Blooda. 

 

Największy szok wywołał u mnie bardzo przemyślany level design. Po Quake'u i Doomie byłem naszykowany na błąkanie się po wielkich mapach w celu znalezienia klucza, ale tak nie było. Wszystkie znajdźki są bardzo intuicyjnie usytuowane, więc nie będziemy musieli zwalniać nawet na chwilę. Podobna sytuacja jest z sekretami, których odnajdywanie przynosi znacznie większą radość, niż np. w Wolfie 3D.

 

 

Już po samym ruchu postaci możemy poczuć zmiany względem innych FPSów. Caleb jest dość "śliski i płynny", dzięki czemu rusza się on niczym postać z filmów akcji, a nie jak zwykły człowiek. Taki zabieg w połączeniu z dość szczegółowymi animacjami sprawia, że trudno się oderwać od Blooda. Skoro jesteśmy przy animacjach, to grafika zestarzała się... na swój sposób dobrze. Build engine nadaje Bloodowi obskurnego klimatu i atmosfery, której nie skopiowała do tej pory żadna inna gra. 

 

Żeby najlepiej Wam uzmysłowić uczucia płynące z gry, to w Blooda gra się jak w horror gore z lat 80. Mamy mnóstwo nawiązań do filmów z tamtej epoki (i nie tylko), muzyka wyjątkowo pasuje do rzeczy dziejących się na ekranie, a wczesne FPSy miały z tym problem, ponieważ muzyka często przypominała jakiś labirynt. Taka rekomendacja chyba wystarczy, bo opisywanie dalszych mechanik nie ma raczej sensu. Blood mimo wszystko to prosta, ale diabelnie dobra rozrywka.