Facebook
12.06.2019

Crimsonland - wędrówka martwego żołnierza

Wysokobudżetowe gry nawiązujące swoją rozgrywką do arcade'owych elementów stały się w współczesnych czasach swego rodzaju niszą. Zewsząd można zauwać niezdrowe uwielbienie do "realistycznego" stylu, co bardzo często nie wiąże się z dobrymi rozwiązaniami w rozgrywce. Pomijając nieliczne przypadki indywidualizmu, z odsieczą rusza ogromna scena gier Indie. Zanim jednak była taka ogromna, w 2003 pojawił się Crimsonland. O ile w swoich czasach nie robił większego wrażenia, to mógłby dać lekcje wielu innym studiom, ale po kolei.

 

Idea gry jest tak prosta, że trudno mi wtłoczyć do niej jakąkolwiek fabułę: Oto przed nami, a raczej nad nami wyłania się żołnierz na obcej planecie. Ów planeta wypełniona jest po brzegi mnóstwem wrogich kosmitów, a znikąd nie ma ratunku, więc jedynym co pozostało głównemu bohaterowi, to walka do samego końca i wydłużenie czasu dzielącego go od śmierci. Proste i logiczne.

 

Podstawowi przeciwnicy przypominają trochę grę w Diablo II, bo ich siła jest definiowana przez charakterystyczny kolor. Nie za braknie prawdziwie różniących się potworów, jednak ich pojawienie się wzbudza bardziej lęk, niż ciekawość. Są kosmici duplikujący się, trujący, strzelający, czy nawet wybuchający. Każdemu należy ustawić odpowiedni priorytet, bo bardzo łatwo zginąć pod salwą pocisków, a te cholerne pomnażające się po każdym zgonie pająki mogą poczekać. Same umiejętności też podlegają różnym bronią, więc wybór nie jest iluzoryczny. 

 

 

Zanim jednak przejdziemy do dania głównego, to czeka nas kampania. Nie jest ona wybitnie dobra, ale jeśli ktoś nie narzeka na kampanie w Call of Duty, to tutaj tym bardziej powinien być zadowolony. W każdym w razie, wszystkie poziomy polegają na, a jakże, wybijaniu dziesiątek, a nawet setek kosmicznego pomiotu. Z czasem będziemy otrzymywać nowe bronie i umiejętności, których jest całe mnóstwo. Dzisiejsze podejście do tworzenia gier pozwoliłoby nam na wykupienie wszystkich rzeczy za odpowiednią kwotę, ale Crimsonland nie jest nim skażony.

 

Ukończenie wszystkich poziomów zajmie na jakieś 2 godziny, a potem możemy je przejść na wyższym poziomie trudność. Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak w trybie przetrwania, gdzie wykorzystujemy wszystkie wcześniej zdobyte umiejętności i bronie w walce do rychłego końca. Do gry została idealnie wpleciona losowość, pod postacią różnych broni wypadających z potworów i umiejętności. Te zdobywamy po awansowaniu na wyższy poziom, a żeby go osiągnąć, należy oczywiście wybijać kosmitów. 

 

Każda broń kieruje nas na inny styl gry. Działa zmuszają nas do prezyzyjnego celowania, miotacz ognia wymaga "bliskiej relacji z przeciwnikami", a strzelby dedykowane są dużej grupie przeciwników. Tak naprawdę, to na początek dosłownie każda broń będzie dobra, a jej przydatność w następnych minutach zostanie powierzona naszym umiejętnościom. Są oczywiście bronie, które są w oczywisty sposób lepsze od innych, ale dojdziemy w końcu do momentu, w którym bezmyślne bieganie nie zda się na nic.

 

 

W którymś momencie, niczym w każdym rouge-like'u, dopada nas uczucie, że to nie my jesteśmy słabi, a gra swoją losowością rzuca nam kłody pod nogi. Ile to razy musiałem powtórzyć grę tylko dlatego, że na samym początku wypadła mi (w mojej ocenie) beznadziejna broń. Momenty, w których przez przypadek podniosłem broń, która zupełnie nie pasowała do moich umiejętności, przemilczę.

 

Okładka gry, silnie inspirowana Doomem może sugerować, że uświadczymy muzyki o podobnej jakości, ale tak nie jest. Miałki, zapętlający się utwór szybko wyciszyłem, aby zamieścić własną muzykę, co proponuję również wam.

 

Dalsze rozwodzenie się na Crimsonland nie ma większego sensu. Jest to gra idealna na krótkie posiedzenia, a tryb przetrwania będzie głównym i bardzo skutecznym powodem dla powrotu do gry. Najlepiej zaopatrzeć się w wydanie HD, zawierające różne usprawnienia i przede wszystkim listę rekordów, świetnie motywującą do wykręcania jeszcze większych wyników.