Facebook
01.10.2018

Devil Daggers - Nieunikniona porażka

Devil Daggers to gra z jedną areną, dwoma broniami i mnóstwem fal przeciwników, które wybijamy, póki nie zginiemy. Powtarzamy do znudzenia. 

 

Może się wam wydawać, że pierwsze dwa zdania to tylko złośliwy komentarz, ale wcale tak nie jest. Devil Daggers to tylko tyle i aż tyle.

Jednak mimo tego, to w tym pozornie oldschoolowym FPS-ie jest naprawdę dużo zaskakujących i świeżych elementów.

 

Zanim to wszystko odkryjemy, to musimy uruchomić grę po raz pierwszy. Wita nas głęboki mrok, a jedyny jasny punkt, to sztylet fruwający nad ziemią. Łapiemy za niego, upewniamy się, że na pewno włączyliśmy Devil Daggers, a nie jakiegoś moda do Quake 1 i zaczyna się prawdziwa gra, bez żadnego intro, przerywnika godnego Hideo Kojimy czy innych (w tym przypadku) przeszkadzajek, które uniemożliwiają nam skupienie się na tym, co najważniejsze. 

 

Czyli oczywiście na rozgrywce. Po kilku chwilach pojawiają się oni, czyli stado latających czaszek, a w oddali jakieś wyżej niesprecyzowane monstrum, które rodzi owe czaszki. Zaczynamy strzelać bez ładu i składu, a po kilku sekundach i jednym dotyku przeciwnika giniemy. Na otuchę dostajemy licznik, który podsumowuje czas całej naszej próby, który zapewne za pierwszym razem nie przekroczył kilku sekund.

 

 

 

Z Devil Daggers trudno zrezygnować, ponieważ jest wręcz zabójczo intesywnie. Wpadamy na arenę, która składa się z niewielkiego kwadratu, zaczynamy strzelać, giniemy, zaczynamy od nowa, znowu giniemy i giniemy, giniemy i tak w kółko. Szybko się przegrywa, ale szybko się wraca, więc po pewnym czasie nadchodzi klasyczny syndrom "Jeszcze jednej kolejki/tury/rundy/próby/poziomu" (niepotrzebne skreślić).

 

Wybór poziomu trudności, rozwój postaci, możliwość zapisania gry (najlepiej w każdym momencie) i znienawidzone przeze DLC przed premierą oraz mikropłatności to tylko niektóre z wielu sposobów, za pomocą których twórcy starają się klepać gracza po plecach, dogadzając mu.

Piekielne ostrza nie posiadają żadnej z tej mechanik, oferując tym samym perfekcyjnie staroszkolne doświadczenie, które nawet jest ponad swoimi źródłami inspiracji. 

 

Wszystkiego w Devil Daggers uczymy się sami na własnych błędach. Dzięki wielu przypadkom dowiemy się, że jeśli puścimy palec z lewego przycisku myszy i będziecie w niego naciskać, to zaczniecie strzelać jak ze strzelby, a nie karabinu. Po dłuższym czasie nauczymy się nawet schematu zachować przeciwników i będziemy mogli jeszcze lepiej wymiatać hordy piekielne. 

Wchodzimy na arenę i uczymy się gry, tyle.

I na tym polega Devil Daggers. Niby prosta, a nawet prostacka gra, w któej z czasem odkrywamy głębię, która jest dostępna tylko dla wytrwałych.

Co więcej, czas naszych zmagań jest udostępniany w światowej tabeli.

 

Łatwo zrobić trudną grę, ale trudno zrobić wymagającą, ale przede wszystkim uczciwą grę. Nie przeszkadza nam kolejne wbicie w ziemię, aby znów podjąć się wyzwania. W końcu żyje się tylko chwilę. Brniemy przed siebie, aby wydłużyć nasz czas przetrwania o kolejne sekundy, bijąc kolejne rekordy albo upadając przy śmiesznie niskim czasie.

 

 

Devil Daggers na swój sposób pięknie otwiera sezon Halloweenowy, bo mimo grafiki stylizowanej na początek drugiej połowy lat 90., to wygląda... ładnie. Całość prezentuje się w pewien sposób przyciągająco i przede wszystkim ma niesamowity klimat. 

Mroczny, gęsty, odrażający, przytłaczający, straszny i depresyjny klimat. 

 

Jeśli chodzi o audio, to tytuł nie ma się czego wstydzić i może stawać do konkurencji z obłędnymi dźwiękami Silent Hill 3.

Dźwięki to czyste obrzydlistwo, które dostarcza unikalne i intensywne doświadczenie. 

Reasumując, klimat Devil Daggers nadąża za rozgrywką krok w krok.

 

Devil Daggers to wbrew pozorom naprawdę oryginalna gra, która stopniowo odsłania swoje karty, ale to od nas zależy, czy spędzimy przy niej jedną lub dziesięć godzin.