Facebook
03.10.2018

Devil May Cry 3: Dante's Awakening - Prequel idealny?

Pomimo ogromnego sukcesu Devil May Cry 2, to bez zastanowienia mogę napisać, że nie była to dobra gra.

Sam proces produkcyjny był dość niepokojący, a finalny efekt tylko udowodnił to, że Dante powinien chwilę odpocząć i zastanowić się: Co dalej?

 

Tak się więc stało. Na kontynuację przygód Dantego musieliśmy czekać standardowe dla serii w tamtych czasach 2 lata.

Co prawda, mogliśmy go zauważyć w Shin Megami Tensei: Nocturne, ale nie był to powrót, na który wszyscy czekali. 

Ikona konsolowych akcyjniaków powróciła i to w dość osobliwy sposób, ponieważ rzucono w naszą stronę prequel.

 

Dante nie jest tu chłodnym i aż nazbyt mocno sarkastycznym pół-demonem, tylko wyluzowanym, dalej sarkastycznym i po prostu zabawnym gościem, którego ciężko nie polubić i nie cieszyć się z jego suchych odzywek. 

 

Cała demoniczna saga rozpoczyna się od przemowy nieznanej kobiety, która snuje opowieść o boju, toczonym przez synów legendarnego Spardy.

Po tym klimatycznym przerywniku akcja kieruje się do firmy (której nazwa jeszcze nie została rozstrzygnięta) młodocianego Dante, do której przybywa tajemniczy jegomość. Już na początku wiemy, że nie ma dobrych zamiarów, bo konwersacja kończy się starciem z demonami, a co najgorsze, zniszczeniem pizzy przez jednego z piekielnych sługusów. Tak, gra utrzymuje właśnie ten klimat.

 

Szybko okazuje się, że nieproszony gość pragnie zjednoczenia się obu światów, które kiedyś odseparował od siebie sam Sparda.

W precedensie pomaga mu Vergil, czyli drugi po Dante syn Spardy, a śladami ich niecnych planów podąży (oprócz Dantego) pewna kobieta... Nie ma co ukrywać, iż jest to najlepsza fabuła jak dotychczas w serii i bije na głowę fabułę DMC 2, którą ciężko w sumie nazwać fabułą.

 

Na YouTube czy innych zakamarkach Internetu możemy zauważyć naprawdę duże pochwały, dotyczące historii synów Spardy, ale czy są one zasłużone?

Moim zdaniem, nie są. Jest to prawdę niezła historia jak na DMC i samych twórców, czyli Capcom, ale czy jest aż tak wybitna i warta uwagi?

Bez przesady.

 

 

Tak naprawdę, to o wiele większe wrażenie robi forma, niźli treść. Wszystkie misje są przeplatane przerywnikami filmowymi, które są przepakowane akcją, stylową wręcz do granic możliwości, które Dante efektywnie przekracza co każdą misję. 

Totalne efekciarstwo leje się wodospadem z ekranu, a dzięki niemu często na naszej twarzy pojawi się uśmiech od ucha do ucha.

 

Wszystkiego jest tu pod dostatkiem: Wyskoki, ewolucje w powietrzu, które wyśmiewają nieporadną grawitację, wymiatanie trików środkami lokomocji czy pięknie wyreżyserowane sekwencje walki Lady są tu standardem.

Szaleństwo z przerywników także przenosi się na samą rozgrywkę, co najlepiej widać przy pojedynkach z samym Vergilem, które wymagają od nas użycia całej siły, jaka tylko nam została po wszystkich innych starciach.

 

Twórcy na szczęście otrząsnęli się po DMC 2 i wrócili do klimatów pierwszej części, odrzucając męczące i po prostu nudne miasto, witając tym samym prawdziwie stylowe lokacje.

Gotycka architektura, pokoje wyrwane z potężnych zamków, mrok oraz groteskowy sznyt wracają do nas i są gotowe na eksploracje. 

Ogromna wieża Temen-ni-gru, wnętrze wielkiego, latającego Leviathan’a oraz kawałki miasta, które nie są tak beznadziejne, jak te z 2003 roku, a są wykonane naprawdę świetnie, zwłaszcza klub, który jest wypełniony jaskrawymi neonami i brokatowymi światełkami. Aż szkoda, że nie ma tego więcej!

 

Pomimo tych zachwytów nad lokacjami, to jak na 2005 rok, grafika prezentuje się tylko w porządku. Nie pogardziłbym trochę ostrzejszymi teksturami, trochę większymi detalami na twarzach bohaterów i ogólnie całej oprawie wizualnej brakuje tego "trochę". Efekty są za to na wysokim poziomie i nie możemy na nie w żaden sposób narzekać. Oferują nam naprawdę efektowny spektakl, który na długo pozostaje w pamięci.

 

 

Przelałem chyba już więcej liter, niż Dante krwi demonów, a jeszcze w ogóle nie wspomniałem o najlepszym elemencie całej gry, jakim jest system walki.

Jest naprawdę rozbudowany i bije na głowę ten z DMC 1, który był elegancki i prosty, ale nie dorównuje temu, co się dzieje na ekranie po włączeniu Przebudzenia Dantego.

 

Najświeższym elementem są tu style walki, które idealnie pozwolą nam odnaleźć się w grze. Lubisz dużo i efektownie strzelać? Bierz Gunslinger. Chcesz blokować ruchy i wybuchać śmiechem, gdy przeciwnik nieudolnie obrzuca Cię ciosami? Royalguard pozwoli Ci właśnie na to.

Wymiatanie hord piekielnych niezastąpionym Rebelionem, tylko że jeszcze lepsze? Swordmaster doskonale Ci przypasuje. 

I tak dalej i tak dalej.

 

Niech nikogo nie zmyli miecz na okładce gry, ponieważ oprócz niego posiadamy też całą masę innych broni, które możemy wykorzystać w boju. 

Rękawice Boewulf, potężny shotgun czy kultowe pistolety Ebony & Ivory są znane wszystkim fanom poprzednich części, ale na nich świat nie kończy, a raczej zaczyna i otwiera nowe możliwości anihilacji wrogów.

Często nowe zabawki będziemy otrzymywać od bossów i będą w jakiś sposób wiązań się tematycznie z jakimś stworem. W taki o to sposób otrzymamy np. Cerberusa, czyli „lodowe” nunchaku od bossa, który <zaskoczenie> jest, a raczej był cerberem. Nasze ręce wpadnie też Agni i Rudra, czyli sprzęt mocno przypominający łańcuchy Kratosa z God of War i podobnie jak tym tytule wykonać będziemy mogli różne akrobacje i salta.

 

Oręża jest naprawdę sporo i muszę przyznać, że niektóre sprzęty zalegały mi w ekwipunku, bo głównie się skupiałem na mym Rebelionie i gitarze elektrycznej, która pozwala miotać piorunami we wszystkie strony. 

Dante stał się jeszcze bardziej mobilny, co może wydawać się niemożliwe, ale dokonano tego. Od teraz możemy o wiele płynniej biegać po ścianach, czy naskakiwać na przeciwników w odpowiednim momencie. 

 

Wisienką na torcie jest tu oczywiście Devil Trigger, który pozwala nam na niedługą chwilę zamienić się w demoniczną część Dantego, a sprawia ona, że walka z przeciwnikami jest ekwiwalentem wbicia gorącego noża w masło. Wygląd demona zmienia się wraz z noszonym orężem, co jest naprawdę ciekawym urozmaiceniem.

 

Niech nikt nawet nie pomyśli przez chwilę o tym, że DMC 3 jest łatwy. Przez większość gry, jeśli będziemy rozsądni (na miarę Dantego oczywiście), to nie spotkamy zbyt wielkich problemów, ale są momenty, które mogą okazać się dla nas ścianą nie do pokonania za pierwszym podejściem.

Dopiero wiele prób i straconych nerwów pozwoli nam popchnąć akcję do przodu. Najbardziej denerwującymi przeciwnikami są zjawy, których tak naprawdę dotąd nie rozgryzłem i nie rozumiem, na czym polega walka z nimi. 

Jednak to nic w porównaniu z walką finałową, która naprawdę wgniata nas w ziemię i nie pozwala stanąć na nogi przez długi, długi czas.

 

 

Co do samego bestiariusza, to jest on naprawdę pokaźny i do samego końca gry będą na nas rzucani zróżnicowani przeciwnicy. Znajdziemy starych znajomych z poprzednich części, ale głównie będzie zupełnie nowy repertuar wrogów.

Nawet nie wiem, od czego by tu zacząć: Ogromne pająki, rozdzielające się ogniste ptaki, szkielety z kosami, teleportujące się białe, powolne demony, Niebieska masa, którą trzeba atakować w odpowiednim momencie i wiele, wiele więcej.

 

Nie zabrakło mechaniki znanej już z pierwszej części, czyli paska stylowości starć, który nadaje smaku całej walce. Otóż jeśli będziemy wykonywać zróżnicowane ruchy, obfitujące w potężne ciosy i tym samym nie damy się trafić, to nasz styl będzie wciąż rosnąć, a dzięki temu nasza końcowa ocena znacznie się poprawi. Nagrodą za wysoką ocenę są czerwone kule, które wydamy na ulepszenia naszych broni, nowe ruchy czy przedmioty wspomagające naszą ciężką przeprawę.

 

Pierwszy Devil May Cry, a nawet drugi miały rewelacyjną ścieżkę dźwiękową. Tutaj muszę przyznać, że absolutnie nic się nie zmieniło i dalej ciężkie brzemienia dopełniają oprawę i gotycki klimat, ale przede wszystkim mamy do czynienia z mocnymi, rockowymi kawałkami. Brakuje mi trochę większej ilości kościelnych brzmień, które tworzyły unikalną atmosferę pierwszej części, jednak te czasy odeszły, a raczej w ogóle nie nadeszły dla młodocianego Dante.

 

Niestety, Dante's Awakening nie jest tak idealny, jak może się wydawać po powyższym tekście. Największym grzechem tytułu jest potężny backtracking. Nie jestem zupełnym przeciwnikiem tego typu rozwiązań w grach, ale tutaj po prostu to nie wyszło; Nawet poprzednie części lepiej sobie z tym radziły. Końcówka gry zamienia się już w istny koszmar, gdy ciągle mamy wrażenie déjà vu - i to nie bez powodu.

 

Po przejściu gry, do naszej dyspozycji dany jest tryb Bloody Palace, w którym pokonujemy kolejne fale przeciwników na małej arenie. Mamy też możliwość przejścia kampanii Vergila, ale jest ona powtórką 20 misji z podstawowej gry i nie jest warta żadnej uwagi.

 

Trzecia odsłona przygód Dantego to Devil May Cry ostateczny. Mimo swoich wad to jest to ponadczasowy klasyk, którego rozgrywka nie zestarzała się nawet o jotę. Mam nadzieję, że nadchodząca wielkimi krokami piąta odsłona (reboot nie istnieje) naprawi błędy poprzedników oraz będzie idealną i najlepszą odsłoną z serii. Tymczasem nie pozostaje nam nic innego, jak tylko odpalić pierwszą fabularnie część i dać się porwać rywalizacji synów Spardy.

 

JACKPOT!