Facebook
26.01.2019

Half-Life 2 - „Rise and Shine, Mr Freeman...”

Pierwszą odsłonę Half-Life'a można było zdefiniować jednym wyrazem - rewolucja. Valve swoją produkcją stworzyła zupełnie nowy, choć wciąż nieskomplikowany sposób narracji wyrywający nas na dobre z epoki gier "doomopodobnych". Bez żadnego przerywnika filmowego poprowadzono bardzo dobrą historię, a to osiągnięcie wytyczyło standardy dla przyszłych gier FPS. Druga odsłona cyklu miała wysoko postawioną poprzeczkę i musiała sprostać nie lada oczekiwaniom. Rozwiewając wątpliwości tych uśpionych przez ostatnie 15 lat, to w pełni jej się to udało, ale nie obyło się bez turbulencji w formie wycieku kodu źródłowego. Zmusiło to twórców do zmiany daty premiery na 2004 rok, ale nawet to nie powstrzymało Half-Life 2 przed triumfem nad konkurencją.

 

Już samo miejsce akcji zwiastuje nam unikatową przygodę, ponieważ zamiast trafić do zadufanej Ameryki, to na początku gry jedziemy pociągiem do Europy Wschodniej, która w niczym nie przypomina tej znanej nam sprzed lat. Zewsząd osaczają nas latające kamery, groźni strażnicy i ekrany z tajemniczym jegomościem odgrywającym tu rolę "Wielkiego Brata". Społeczeństwo odgrywa w tym totalitarnym klimacie równie ważną rolę, co otaczająca nas beznadzieja i bród. Jeżeli w czyjejś głowie wykiełkowały dorównania do Roku 1984 George'a Orwella są tu jak najbardziej właściwe - system polityczny mocno kojarzy się z Angsoc, Gordon wstępuje do ruchu oporu, a naszym przeciwnikiem jest Wallace Breen, charyzmatyczny przewodniczący panującej partii.

 

 

 

Pierwsze etapy potraktowano z pietyzmem do tego stopnia, że nie podniesie puszki do kosza poskutkuje oberwanie pałką ogłuszającą. Następne lokacje również nie zawodzą. Zwiedzimy naprawdę wiele: miasta, lasy, brzeg morza, tajne laboratoria, podziemia, futurystyczne wieżowce, a nawet autostrady. Z etapu na etap jesteśmy ciągle zaskakiwani innym podejściem do rozgrywki. Trzon oczywiście pozostaje ten sam, ale do rąk dostajemy nowy sprzęt i problemy do rozwiązania, i nie chodzi mi o walkę z przeważającymi siłami kombinatu czy łamigłówki.

 

W sumie, to właśnie zagadki są tu najbardziej interesującym elementem, ale są podane w zupełnie inny sposób, niż w takim np. God of War. Dzieje się tak za sprawą fizyki, która została wyniesiona na zupełnie nowy poziom. Bardzo dużo obiektów może podnieść, obrócić, odłożyć albo odrzucić. Kamień czy ogromną skrzynkę niesie się dość trudno, ale jedna deska nie stanowi dla nas kłopotu. Zawsze możemy też zniszczyć dany obiekt i brać do rąk każdy z jego kawałków. Da się nawet wyrwać słuchawkę z telefonu albo telewizor z kontaktu. To imponujące i jednocześnie przykre, że Half-Life 2 jest na tak wysokim poziomie technologicznym, że dużo dzisiejszych gier AAA nie pozwala na naturalne zanurzanie się kamieni i pływanie desek. Ba, większość nawet nie posiada fizyki na poziomie podstawowym. 

 

Takie zróżnicowanie pomogło stworzyć wiele niezapomnianych momentów. Cała wycieczka po miasteczku Ravenholm jest często podawana jako najbardziej klimatyczna lokacja w grach, a tak drobne detale, jak opuszczony dom obok autostrady czy programy telewizyjne apelujące, żebyśmy się poddali wzmacniają i tak głęboką immersję. Co do tego elementu, to Gordon wciąż pozostaje niemową i pozwala w siebie "wejść", ale na naszej drodze spotkamy bardziej rozbudowane postacie. Fabuła wciąż jest prezentowana bez użycia żadnych przerywników filmowych i uważanie, że nic się nie zmieniło w tej sprawie względem "jedynki" jest mylne. Historia jest fenomenalnie poprowadzona, lecz nie obyło się bez soli w oku charakterystycznej dla Valve. Gra znów się kończy cliffhangerem i to jeszcze mocniejszym, niż w przypadku poprzednika i jego dodatków. Nie bójcie się, w następnych dodatkach nie zapomnę o tym elemencie napomknąć. 

 

 

Sztuczna inteligencja przeciwników jest jeszcze lepsza, niż przedtem. Żołnierze próbują nas oflankować i wykurzyć z bezpiecznej pozycji granatem, a nawet wieżyczki strażnicze naturalnie szaleją, gdy wytrącimy je z równowagi. Na naszej drodze stanie teraz wiele więcej "egzotycznych" stworzeń, które też wykażą się przed nami sprytem, a w szczególności natrętne headcraby. Jest ich teraz wiele rodzai, a jeden na chwilę obniży nasze zdrowie do jednego punktu, więc nie są to już tylko niegroźne i klimatyczne stwory. Arsenał jest jeszcze bogatszy względem protoplasty - oprócz mnóstwa karabinów, pistoletów, łuków, strzelb, czy granatów, znajdzie się miejsce dla bulwy kierującej odpowiednim gatunkiem potworów i legendarnego gravity guna. To on jest prawdziwym pokazem technologii silnika source, bo pozwala nam na chwytanie obiektów i ciśnięcie nimi w dowolnym kierunku. Świetnie się sprawdza, gdy podniesiemy jakiś ostry przedmiot, a pod koniec gry otrzymamy ulepszoną wersję działającą na ludzi. 

 

Muzyka świetnie podkreśla dystopijny i industrialny klimat stawiając na elektroniczne brzemienia mieszające grozę i dynamikę w utworach. W skrócie, to jest tu jak w poprzedniku, tylko że lepiej. Grafika za to jest po prostu ponadczasowa - trudna aż uwierzyć, że minęło już 15 lat od premiery "dwójki", bo za sprawą silnika source wciąż wygląda niebywale dobrze. Pomijając mody typu Cinematic, które częściowo psują pierwotną atmosferę, to możemy sprawdzić Half-Life 2 - Update, który poddaje delikatnemu liftingowi oprawę graficzną.  

 

Mówiąc wprost, Valve znów to zrobiło. Half-Life 2 to sequel idealny z mnóstwem świeżych pomysłów. W całych tych zmianach nie zapomniano o podstawach. Dzieło Valve dzisiaj nie robi już aż tak dużego wrażenia, ale zdecydowanie wciąż ma w sobie moc.