Facebook
30.09.2018

Nidhogg - Surrealistyczna szermierka w amigowym stylu

Aby na wstępie rozwiać wszelkie znaki zapytania nad głowami, to Nidhogg (z nordyckiego kąsający lęk) jest wielkim smokiem żyjącym w korzeniach drzewa Yggdarsil. Przez wieczność podgryza jego korzenie próbując tym samym zawalić święty jesion a jednocześnie jako pierwszy przed wielkim (bezimiennym) orłem na jego szczycie doprowadzić do końca wszystkich dziewięciu światów.

 

Czy ta informacja wpływa w jakimś większym stopniu na doświadczenie? Nie, a sama gra również niewiele ma wspólnego z mitologią nordycką (chyba, że jestem wybitnie niedoinformowany).

 

Całą filozofią gry są starcia na miecze, w których drzemie więcej głębi, niż może się wydawać. Nasza szalona szermierka zaczyna się od spotkania z drugim wojownikiem na mapie. Po rozlaniu litrów juchy naszego przeciwnika możemy zmierzać w prawą bądź lewą stronę ekranu, po czym następuje odrodzenie wroga i czeka nas kolejne starcie. Sekwencję powtarzamy, póki nie dojdziemy do samego końca.

 

Tak właśnie wygląda każda runda: Przekomarzamy się z drugim ludkiem ostrymi przedmiotami, aż nie dobiegniemy do końca przeciwnego ekranu, a tam czeka na nas zwycięstwo.

 

 

Zapewne już zauważyliście, że Nidhogg jest absurdalnie prostą grą. Podobnie jest z trybem jednoosobowym, który polega na kolejnych starciach z coraz to (chyba)trudniejszymi przeciwnikami. Jest on naprawdę biedny, a siłą gry jest tryb dwuosobowy, w którym przeprowadzamy starcia z graczem z krwi i kości.

 

Mimo tego, że gra może się wydawać prostacka (mamy tu tylko jeden oręż, a nasze sterowanie to 6 przycisków) i nie tworzy wrażenia głębi, to jest ona tutaj jak najbardziej obecna. 

Otóż walka opiera się tu o kilka prostych zasadach: Każdy kontakt z mieczem zabija od razu, jakby był przepełniony mocą mieczy świetlnych, więc nawet niezdarne dotknięcie przeciwnika kończy się naszą porażką.

Nasz miecz czy też szpadę możemy trzymać na 4 różne sposoby: Pierwszy to zwykłe pchnięcie w przód, jest jeszcze atak od dołu, góry oraz podniesienie miecza w górę i rzucenie nim.

 

Tutaj zabawa przypomina papier, kamień, nożyce: Cięcie od dołu bije to od góry, gdy rzucimy miecz, a przeciwnik ma swój uniesiony ku górze, to go odbije itd. Zwariowane tempo gry tworzy idealny balans między improwizacją, a odpowiednią dozą taktyki i przewidywaniem ruchów adwersarza.

 

Warto też wspomnieć o wielu mutatorach wyrwanych z serii Unreal, które pozwalają nam na liczne modyfikacje rozgrywki, zaczynają od spowolnionego tempa, ograniczenia dostępnych ruchów, a kończą na trybie ciągłego kucania.

 

 

Jedna runda obfituje w naprawdę wiele zwrotów akcji: Raz ktoś odbije się z pozycji przegranego i wygra starcie, ukryje się w trawie, po czym wyskoczy w glorii i chwale, niepozorny i nieuzbrojony przeciwnik złamie nam kości i wiele, wiele innych. Samo starcie może trwać od jednej, do nawet dwudziestu minut.

 

Całość dopełnia niesamowita ścieżka dźwiękowa, która pobudza nas niczym wikingów na wojnę. Jest ona dzika, często obfituje w niepokojące dźwięki i idealnie wpasowuje się w to, co się dzieje na naszym ekranie.

 

Co do zawartości ekranu, to nie wygląda ona ciekawie i rzeczywiście - graficznie tytuł może przypomnieć co poniektórym czasy świetności Amigi czy innego Commodore C64. Jednak doznania wizualne ratuje wcześniej omówione szalone tępo gry i rewelacyjne animacje, które w porównaniu z grafiką tworzą naprawdę wciągające doznania wizualne.

 

Co do samego tytułu gry, to nie myślcie, że jest on zupełnie niepasujący do niczego. Jego adekwatność możemy zobaczyć, gdy jesteśmy już praktycznie przed metą. Wtedy to przelatuje tytułowy stwór, pożera nas, a my możemy cieszyć się zwycięstwem...no tak jakby.

 

Nidhogg to naprawdę mała i przyjemna gra, ale miejcie na uwadze to, że sami nie macie tu za wiele do roboty, a dopiero gra w dwie osoby rozpoczyna prawdziwą zabawę.