Facebook
23.09.2018

Outlaws - Liczy się refleks

Tematyka dzikiego zachódu w grach nigdy nie cieszyła się zbyt wielką popularnością. Mimo tak znanych marek, jak Red Dead czy Call of Juares od polskiego Techlandu, to nie jest to często poruszamy motyw grach.

Jestem tym faktem mocno zdziwiony, ponieważ niewielka ilość terenów zabudowanych, niedotknięta ręką człowieka natura, ogromna przestępczość i wszechobecny dostęp do broni są świetnym materiałem na grę. 

 

Mimo niskiej popularności tematyki, to można natrafić na współczesne i wysoko budżetowe gry z tego okresu.

Call of Juares: Gunslinger świetnie wykorzystywał motywy Sphagetti Westernów, tworząc ich idealny miks, a Red Dead Redemption stawiał na bardziej poważne tony niż poprzednik, ukazując upadek epoki dzikiego zachodu, dzięki czemu jest prawdopodobnie najbardziej ambitną grą z całego gatunku.

Warto też wspomnieć o nadchodzącej kontynuacji tego drugiego, która zaoferuje nam najbardziej intensywne kowbojskie doświadczenie w elektronicznej rozgrywce.

 

Oczywiście oprócz tych dwóch marek, powstawały słabsze gry, pokroju Gun z szóstej generacji czy prawdziwe potworki typu Western Outlaw, o którym wspomniałem pierwszy i ostatni raz.

 

Jednak nie samym Red Dead'em człowiek żyje, a świetne gry z tego gatunku wychodziły dziesiątki lat przed jego powstaniem.

 

Ze swoją inicjatywą stworzenia gry osadzonej w realiach westernowych wyszedł prawdziwy weteran branży, jakim był nieistniejący już LucasArts.

Było to dość osobliwa decyzja, ponieważ Outlaws jest FPS'em, a mimo wydania dobrze przyjętego Star Wars: Dark Forces, to studio było znane głównie z genialnych przygodówek z niesamowitą jak na tamte czasy grafiką, która do dziś prezentuje się dobrze, o czym warto pamiętać mówiąc o Outlaws, ale o tym później.

 

 

Marshall James Anderson był znanym rewolwerowcem, który będąc szeryfem, przez całe życie łapał albo ukatrupiał bandytów, starając się, aby na bezdrożach w końcu zapanował porządek. Po pewnym czasie przeszedł on na emeryturę i zamieszkał na kawałku ziemi ze swoją córką i żoną, mając nadzieję, że chociaż resztę swoich lat przeżyje w spokoju.

 

Przeszłość się jednak o niego upomniała, a ściślej mówiąc, niejaki Bob Graham, który chce utworzyć na miejscu mieszkania Marshalla kolej. Podczas jego nieobecności, bezpośrednio próbuje namówić jego rodzinę do opuszczenia działki, paląc ją, zabijając żonę i porywając córkę.

 

Po powrocie Marshall Anderson otrząsnął się z tragedii, wyciągnął starą strzelbę oraz rewolwer i napędzany żądzą zemsty wyrusza na swoim wiernym rumaku, aby pokonać wszystkich popleczników Boba, dopaść go i oczywiście uratować swoją najdroższą córkę.

 

Fabuła nie byłaby tak dobra, gdyby nie fenomenalne przerywniki filmowe, wprowadzające do gry gęsty klimat dzikiego zachodu, który nie opuszcza nas do samego końca. Mają one tak wysoką jakość, że można by było na spokojnie wyciąć je z gry i zrobić film krótkometrażowy.

Znajdują się one zawsze na początku i końcu każdego poziomu, co jest świetną nagrodą za nasze starania.

 

Jeśli chodzi lokacje, w których będą odbywać się nasze dynamiczne starcia, to one również nie pozostają w tyle i możemy oczekiwać ociekających klimatem i bogatych w detale miasteczek, farm, fortów i gór. Mamy też obowiązkowy poziom w pociągu czy bogatą rezydencję.

Bardzo miły detalem jest też to, że na początku każdego poziomu stoi nasz koń, którym Mashall przemieszcza się podczas przerywników filmowych.

 

Jeżeli spojrzeliście na dołączone screeny, to możecie bardzo trafnie zauważyć, że grafika jest... zła, brzydka, paskudna, odpychająca i wywołująca bóle głowy, z naciskiem na to ostatnie. 

 

Gra powstała w 1997, a wtedy na rynku był dostępny rewolucyjny Quake 1, Dark Forces II czy Hexen II, które miażdżyły grafiką biednego Outlaws.

Było to spowodowane wykorzystaniem archaicznego Jedi Engine, który pozwalał nam doznać tylko udawanego 3D, co można było zauważyć na każdym kroku (załamujące się budynki po zwróceniu wzroku w górę, przeciwnicy złożeni z jednego sprite'a, nasze dłonie będące tylko bitmapą). 

 

Co więcej, należę do wąskiej grupy osób, która od grania w tytuły oparte na silniku Build, ID Tech 1 czy Jedi Engine właśnie, doznaje mocnych nudności spowodowanych obcowaniem ze środowiskiem pseudo 3D, co sprawiało, że w Outlaws musiałem grać "na raty".

Więc jeśli ktoś powie, że grafika w grze wywołuje u niego wymioty, to nie musi być to złośliwy żart.

 

Jednakże jest kilka czynników, które sprawiają, że mimo straszącej w dość abstrakcyjny sposób grafiki, rozgrywka w Outlaws jest tak solidna, że zapominamy o wadach tej produkcji.

 

Mamy tu do czynienia oczywiście z klasycznym FPS'em z lat 90., cechującym się niesamowitym pędem rozgrywki, masą broni w kieszeni na każdą okazję i ekwipunkiem, w którym trzymamy dodatkowy sprzęt np. torbę lekarską, która szybko odnowi nasze zdrowie, ale naszym głównym źródłem leczenia są apteczki rozrzucone po mapie.

 

Możemy też odnaleźć rzadkie bonusy, pokroju odznaki szeryfa, która daje nam chwilową wysoką odporność na obrażenia czy też niewidzialność, której zastosowania nie muszę tłumaczyć.

 

 

 

Mamy też wiele lepszych lub gorszych oryginalnych elementów. Pierwszym, co się rzuca w oczy to interface, stylizowany na grę w karty, który jeszcze bardziej potęguje westernowy klimat. Samo przeładowanie to też ciekawa sprawa, ponieważ nie wystarczy raz wcisnąć klawisza R, a musimy go przytrzymać, aby przeładować naszą strzelbę, która może mieć nawet 12 pocisków.

Możemy też dusić przycisk z odstępami, co pozwala nam poczuć się jak prawdziwy rewolwerowiec... no tak jakby.

 

Skarcić twórców muszę natomiast za pasek wytrzymałości, który zużywa się wraz z bieganiem i skakaniem, co jest beznadziejnym pomysłem.

Odnawia się on całkiem szybko, ale nie zmienia to faktu, że zupełnie niepotrzebnie obniża dynamikę gry, a sapanie Mashalla może doprowadzić nas do szału.

 

Co do odzywek, to nasi przeciwnicy posiadają całą gamę różnych tekstów, które umilają starcia. Przed śmiercią z naszych rąk zawsze rzucą jakimiś one-linerami, które pod koniec gry będziemy znać już na pamięć. Jedyne, co może przeszkadzać w grze, to dość słaba detekcja trafienia, więc zawsze polecam w każdego przeciwnika wystrzelić kilka, zamiast jednej ostrzegawczej kuli.

 

Strzelać będziemy tu klasycznym rewolwerem, różnymi rodzajami strzelb oraz karabinem, nieautomatycznym oczywiście. Zdarzy się nam też rzucić dynamitem czy nożem. Każdy znajdzie coś dla siebie.

Ciekawym faktem jest to, że Outlaws to pierwszy FPS, w którym możemy strzelać ze snajperski, za co należą mu się brawa.

 

Przejdę w końcu do najlepszego punku całej gry, jakim jest genialny soundtrack, które jest zdecydowanie najlepszą ścieżką dźwiękową, jaka została stworzona w growym Westernie.

Nieważne, czy prowadzimy intensywną batalię, czy szukamy znanych dla gier z lat 90. kluczy, to zawsze będzie atakowani mistrzowskimi utworami autorstwa Clint'a Bajakian'a. Twórcy wiedzieli o tym, że mają w zanadrzu rewelacyjną muzykę, więc postanowili z tylu pudełka z grą umieścić listę utworów, co jest normalne w przypadku albumu muzycznego, ale zupełnie niespotykane w grach.

 

Podsumowując, Outlaws to idealny tytuł dla miłośników starych, dobrych westernów i obowiązkowa pozycja dla fanów dynamicznych FPS'ów z lat 90. Mimo niezbyt ciekawej oprawy graficznej to broni się pod każdym innym względem.

 

I jeszcze jedno: DON'T BE A FOOL, MASHALL!