Facebook
03.09.2019

Prey - Indianie i kosmici

2 lata temu odbyła się premiera nadwyraz udanego Prey'a. Twórcy zbynio nie przejęli się uświadomieniem odbiorców o tym, że nie mają do czynienia z zupełnie nową marką, a ponad 15 letnią "serią". Oprócz najnowszego tworu wydanego przez Bethesdę, w 2005 roku powstał... Prey, czyli diametralnie inna gra, która dzieli z kontynuacją tylko tytuł. Producentem drugiego Prey'a zostało Arkane Studios, które tchnęło w niego duszę immersive simów znaną z System Shocka, Deus Exa czy też nowszego Dishonored. 

 

Pierwotny Prey jednak opiera się na zupełnie innej rozgrywce. Nie jest to klasyczny FPS z lat 90., ale coś na wzór FPS'ów z wczesnego XXI wieku, czyli Doom 3, Quake 4, etc. Czasem nawet przywodzi na myśl legendarnego Half Life 2, ale nie uprzedzajmy tych faktów. Reasumując, oba Preye łączy przede wszystkim nazwa (pomijając fakt prowadzenia akcji obu gier z widoku pierwszoosobowego).

 

 

Fabuła jest tak sztampowa, że swoją sztampowością jest aż trochę oryginalna. W skrócie - obcy porywają Indianina, jego dziadka i narzeczoną, on musi ich ocalić, a do tego dochodzą etapy w zaświatach jego indiańskich przodków. Cóż, niektóre gry naprawdę nie nadają się do długich wywodów. Z tym ostatnim dochodzi jednak do gry bardzo ciekawa mechanika, która zabija w grze jakikolwiek poziom trudności. Jeśli stracimy całe nasze życie, trafiamy do niewielkiego miejsca z ów krainy, w którym musimy ustrzelić z łuku kilka latających stworów. Zabicie takiego elegancko odnawia nam zdrowie, a my wracamy do boju z naładowaną energią bez żadnych strat.

 

Fakt niemożliwej do uzyskania porażki nie przeszkadza jednak w cieszeniu się grą. Pomimo tego, że broni nie ma za wiele, to zaskakuje ich oryginalność. Każda dosłownie przykleja się do nas i stanowi tymczasową część naszego ciała. Z karabinu możemy więc zrobić snajperkę, ze strzelby granatnik etc. Właśnie dzięki tego typu rozwiązaniom w Prey'a do dziś gra się tak dobrze i bez znudzenia. 

 

Na wstępie wspomniałem o podobieństwach do Half-Life 2, jednak Prey swoim projektem poziomów i mechanikami jeszcze bardziej przypomina... Portala. W grze występuję bowiem mechanika identyczna do tej z gry logicznej Valve, bo Portale przenoszą nas do różnych miejsc stacji tylko z tą różnicą, że są wcześniej postawione i nie ma tu broni na wzór portal guna, a szkoda. Do tego typu zabaw dochodzi możliwość zmiany grawitacji w każdym momencie, toczenie różnych wybuchających kul, chodzenie po antygrawitacyjnych ścieżkach etc.

 

No... bardzo ciekawe. Prey może i nie jest wybitnie brutalny, ale swoje groteskowe momenty.

 

Klimat statku obcych i Indianina prowadzonego przez przodków wyszedł w nad wyraz udany sposób. Czuć tu wpływy Dooma 3 i Quake 4, ale gra nadal posiada własną tożsamość. Swojej tożsamości nie posiada za to oprawa muzyczna. To nic innego, jak jakieś generyczne pomrukiwania stylizowane na sci-fi.

 

Skoro mamy do czynienia z grą związaną z 3D Realms, to nie mogło zabraknąć ich wizytówki, czyli  ̶k̶o̶s̶z̶m̶a̶r̶n̶i̶e̶ ̶d̶ł̶u̶g̶i̶e̶g̶o̶ ̶p̶r̶o̶c̶e̶s̶u̶ ̶p̶r̶o̶d̶u̶k̶c̶y̶j̶n̶e̶g̶o̶  bardzo imponującej interakcji z otoczeniem. W sumie, w Preyu nie imponuje ona tak, jak np. w Max Payne 2, ale czasem zdarzy nam się polatać mniejszymi statkami obcych. Co ciekawe, model poruszania się takimi sprzętami przywodzi lekko na myśl Duke Nukem Forever, ciekawe, czy twórcy faktycznie brali pomysły od tak zapomnianych gier.

 

Właśnie, zapomnianych. Nowy Prey osiągnął umiarkowany sukces, a "prawdziwa jedynka" została zapomniana przez graczy i to zdecydowanie niesłusznie. Kilka nowatorskich rozwiązań sprawia, że Prey jest ciekawszy nawet od swoich wysokobudżetowych konkurent, a dzisiaj, w zalewie "FPS na szynach" jest jeszcze większym powiewem świeżości, niż kiedykolwiek wcześniej.