Facebook
20.04.2019

Resident Evil HD - Klasyka horroru w nowym wydaniu

Seria horrorów od Capcomu doczekała się ogromu kontynuacji, prequeli, interqueli, spin-offów i co tam jeszcze jest możliwe. Nie wszyscy jednak pamiętają o początkach tej zasłużonej serii w 1996 roku, gdy ukazał się pierwszy Resident Evil. Silnie inspirowany Alone in the Dark i Sweet Home zdobył wielkie uznanie wśród graczy jak i krytyków. Jak się więc prezentuje dzisiaj? Cóż, niebogato - wystraszyć nas wystraszyć nie przerażające monstra, ale niskiej jakości rendery, sterylność, czy ogólna ubogość, która ma się nijak do współczesnych, wyszlifowanych odsłon serii. Jeżeli przebolejemy te wszystkie elementy, to uderzy nas jeszcze absurdalny kicz, który bucha już w intrze z żywymi aktorami i ciągnie się przez całą grę.

 

W roku 2002 postanowiono odświeżyć Resident Evil ekskluzywnie na Gamecube, co było dość dziwne biorąc pod uwagę fakt, że Resident zawsze pierwszy gościł na konsole Sony, a Nintendo nie słynęło i wciąż nie słynie z przemocy i okrucieństwa w grach. Nie sprzedał się on zbyt dobrze, ale Capcom znowu zaryzykował wydając... remaster remaku? Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, to ukazał się w 2015 i to on będzie przedmiotem tej recenzji, a nie leciwy oryginał.

 

 

Już na samym wstępie możemy odetchnąć z ulgą, ponieważ intro z żywymi aktorami zostało usunięte na rzecz całkiem ładnego i przyzwoitego przerywnika renderowanego, który pokazuje te same wydaje w znacznie lepszym wydaniu. Pozytywne wrażenia utrzymują się przy wejściu do rezydencji, ze względu na zupełne odrestaurowanie szaty graficzne. Tła teraz są bogate w szczegóły, wysokiej jakości i wzbudzają prawdziwą grozę. To samo tyczy się postaci, na które aż miło spojrzeć, a zwłaszcza na Jill Valentine ze świetnie wykonanymi oczami. 

 

Co do fabuły, to nie bez powodu wspominam o niej dopiero teraz. Nie wdając się w szczegóły, gra opowiada historię zdziesiątkowanego oddziału S.T.A.R.S, który próbuje wydostać się z tytułowej rezydencji położonej głęboko w lesie. Z czasem ktoś okazuje się zdrajcą, ktoś ginie itd. Fabuła jest prosta, jak na Capcom przystało, ale jej poziom jest niższy niż zazwyczaj, w co ciężko uwierzyć. Największym mankamentem opowieści jest fatalny voice-acting. Wydawać by się mogło, że twórcy nauczyli się czegoś przez te 6 lat, ale wszystkie głosy znów są bez wyrazu, a legendarne "Jill sandwich" w nowym wydaniu jest bardziej żenujące niż powinno. Modele postaci jakkolwiek by nie były piękne, to są puste w środku.

 

 

Rozgrywka za to popełnia ogromny krok do przodu, a nawet dwa. Strzelanie jest tak samo satysfakcjonujące, jak w oryginale, ale zostało znacznie rozwinięte. Najciekawszym elementem jest palenie zwłok nieumarłych, którzy mogą po jakimś czasie wstać i to znacznie silniejsi. Żeby spalić zwłoki potrzebujemy zapalniczki i benzyny, której jest ograniczona ilość. Ogólnie rzecz biorąc, to w Resident Evil wszystkiego jest mało. Amunicję i rośliny do leczenia powinniśmy darzyć najwyższym szacunkiem i nie wykorzystywać ich niepotrzebnie. Jeśli czujemy się na siłach to nic nie stoi na przeszkodzie(oprócz chmary nieumarłych), żeby przejść całą grę używając wyłącznie noża. Jedyne do czego można się przyczepić to abstrakcyjne podejście do strzałów w głowę. Mogą one definitywnie zakończyć życie zombie, ale raz wpadają, a raz nie. Jest to kwestia zupełnie losowa, co też zupełnie sensu nie ma.

 

Jak już wiecie, fabuła to nie najlepszy element Residenta, ale jednego nie można mu odmówić - gęstego klimatu, który jest odczuwalny w każdym momencie i można go kroić nożem. Wszystkie cienie, szczegóły w pomieszczeniach rezydencji i zdeformowane zombie doskonale tworzą klimat zaszczucia i zagrożenia. Czuć, że uczestniczymy w kameralnym horrorze, w którym każdy przeciwnik to niemałe wydarzenie, a nie w Resident Evil 4, gdzie trupami ścielimy całe wioski(z całym szacunkiem do RE4). Wrażenia zależą również od wybranej postaci na początku, bo są aż dwie. Chris jest silniejszy, ale nie ma pistoletu na początku i wielkiego ekwipunku, a Jill ma pistolet, duży slotów na przedmioty, ale jest słabsza. 

 

 

Oprócz walki, to zdarzy nam się rozwiązać zagadki, ale przeważnie będą one polegać na żonglerce odpowiednimi kluczami. Rezydencja jest niemałych rozmiarów i mimo tego, że często będzie poruszać się po tych samych korytarzach, nie możemy narzekać na monotonię.

 

Remaster remaku wprowadził wsparcie dla szerokich ekranów, kilka strojów i to w zasadzie tyle. Gra prezentuje się fenomenalnie nawet dzisiaj i zupełnie nie czuć, że ma na karku całe 17 lat. Czasem zdarzy się nam zobaczyć renderowane tła w niższej rozdzielczości, ale to rzadkość. Nie przyjemną rzeczą jest klasyczna bolączka remasterów, która polega na tym, że przerywniki renderowane wyglądają gorzej, niż zwykła gra. Szkoda, że taki przypadek nie spotkał np. Silent Hill 2.

 

Capcom spisał się na medal odświeżając klasykę horrorów do współczesnych standardów. Błądzenie po ogromnej rezydencji i jej okolicach wraz nieumarłymi to prawdziwa uczta dla tych, którzy tęsknią za czasami Alone in The Dark i inny, bardziej spokojniejszych horrorów od tych współczesnych.