Facebook
18.08.2019

Shadow Warrior - Dalekowschodni Duke Nukem

Po raz kolejny wracamy do FPS'ów z lat 90, ale tym razem przyjrzymy się bardziej znanemu przedstawicielowi tego gatunku. Jak się domyślacie, jest to Shadow Warrior, a porównianie go w tytule artykułu z Duke Nukem'em nie jest zupełnie przypadkowe ze względu na to, że oba hity wyprodukowała ta sama firma, 3D Realms. Mimo tego że Shadow Warrior powstał rok po księciu, a wtedy na rynku był już dostępne prawdziwe cudo technologiczne - pierwszy Quake, to twórcy po raz kolejny postawili na silnik Build, który oferował tylko fałszywy trójwymiar.

 

Wbrew pozorom, nie odbiło się to na jakości gry, ponieważ Shadow Warrior okazał się nawet lepszy od Duke Nukem 3D, a dzieło ID Software wyprzedzał na każdym kroku, pomijając oczywiście technologię i dyskusyjny styl, ale nie uprzedzajmy faktów.  

 

 

Wcielamy się więc w Lo Wanga, azjatyckiego mistrza sztuk walki i czego tam jeszcze, którego zadaniem jest pokonanie złego demona i przyznam Wam szczerze - jego imienia nie pamiętam i zalecam się tym zbytnio nie przejmować. Faktem jest jednak, że między rozdziałami mamy całkiem fajne przerywniki, ale pomijając ten element, to fabuły tu nawet mniej niż Dark Souls (o tym w innym artykule). Na uwadzę należy mieć jednak to, że główny bohater nie jest bezosobowym żołdakiem i podobnie jak Caleb czy Duke, ma swój charakter. Charakter, czyli cały szereg seksistowskich, perwersyjnych żartów wymawianych łamanym angielskim ze szczyptom obelg rzucanych w stronę swoich wrogów.

 

Nie mam absolutnie nic do tego, że taki humor komuś odpowiada, ale w mojej opinii to kalka i tak niezbyt zabawnego Duke'a. W dodatku, twórcy rzucili kilka akcentów w charakterze roznegliżowanych postaci w stylu anime, ale to mi przeszkadzało mniej, niż niektórym, do cna oburzonym graczom. W sumie, to ze wszystkich żartów z Blooda, najbardziej bawi mnie obłąkany śmiech Caleba, gdy dynamitem zabije trzy demony na raz, więc to może ze mną jest coś nie tak?

 

Cały design gry jest odrobinę poważniejszy. Przyjdzie nam przemierzach chińskie dzielnice, kaniony, różne pieczary z lawą i inne charakterystyczne dla tego stylu miejsca. Potwory również trzymają poziom. Maszkary faktycznie przywodzą na myśl takie filmy, jak Ninja Scroll, tylko że mają tak wybujały wygląd, że trudno mi je opisać słowami. Wspomnieć należy jednak zielonego stwora wyrwanego z Mortal Kombat, który jednym atakiem jest w stanie wyzerować bardzo tani sposób całe nasze życie.

 

 

W ten sposób przejdźmy do rozgrywki. Nie jest ona idealnie zbalansowana jak w Bloodzie, w którym dosłownie każda broń była unikalna i potrzebna, ale utrzymuje bardzo wysoki poziom. Podobnie jak w krwawej wędrówce Caleba, bronie mają dwa tryby wystrzału, a nawet więcej: wytrzutnia rakiet może zamienić się w broń atamową, głowa przeciwnika (!) posłuży nam za miotacz ognia albo osłonę, świetnie zaprojektowany shotgun ma tryb serii. Grzechem by było nie wspomnieć o sercu (!!), który pozwoli nam stworzyć własnego sobowtóra walczącego u naszego boku.

 

Trudno tu powiedzieć coś, co by nie było powtórzone w recenzji innego FPS'a z tamtych lat. Do listy można jeszcze dodać inwentarz, w którym znajdziemy klasyczne dla tego okresu przedmioty: noktowizor, apteczka, etc. Nietuzinkowym elementem jest za to interaktywność, przywodząca na myśl o rok starszego księcia. Stoły bilardowe, maszyny, zabawkowe samochody są do naszej dyspozycji. Skoro mowa o nierozłącznych elementach dla gier tego gatunku, to nadal mamy do czynienia z filozofią kolorowych kluczy otwierających następne części danej lokacji. Nie są one jakoś perfidnie poukrywane (ta uwaga należy się Outlaws), ale czasami może zajść za skórę.

 

Największą wadą, jaką jestem w stanie opisać, to muzyka. O ile wszystkie efekty dźwiękowe wypadły bardzo dobrze, to same utwory (poza jednym) przypominają soundtrack do gry logicznej, a nie akcji. Nie poprawiono tego w odświeżeniu, ale niezapomniano chociaż o oprawie graficzne, która została lekko usprawniona (czytaj: podniesiono wszystko do wysokiej rodzielczości i dodano większy zasięg widzenia z 60 klatkami na czele).

 

Marce Shadow Warrior poszczęściło się bardziej niż takiego Bloodowi i otrzymała aż dwie solidne kontynuacje, ale nie zmieniają one faktu, że pierwowzór jest nadal warty ogrania, a jego odświeżenie tylko utwierdza w tym przekonaniu.