Facebook
19.09.2018

Spelunky HD - Syndrom sztokholmski

Pot ściekający po czole... przedostatni etap... kończący się zapas bomb… beznadziejna broń, atakująca nawet Ciebie... pułapki, które wymagają uwagi Mistrza Zen i… spektakularna porażka, zakończona zupełnie losowym wpadnięciem na kolce, którą kwituje ekran dodający kolejną śmierć do pokaźnego licznika.

 

Tak mniej więcej wygląda rozgrywka Spelunky, jeśli nie zabraknie wam sił i przebijecie się przez pierwsze 3 etapy.

 

A wszystko to zaczęło się od Dereka Yu, niezależnego twórcy, który silnie inspirując się Spelunker’em z 1983 oraz innymi 8 i 16-bitowymi klasykami stworzył udostępnionego za darmo Spelunky, który ze sporym (jak na grę zrobioną przez jedną osobę) hukiem wszedł na scenę gier Indie i szybko obrósł wśród niej kultem. 


Dzieło Dereka również przyczyniło się spopularyzowania gatunku Rogue-like, który cieszy się wciąż rosnącą popularnością, co można zauważyć po takich grach jak Dead Cells czy The Binding of Issac. Gdy widzimy w liście gatunków gry właśnie ten rodzaj, to powinniśmy przygotować się na znikomą liczbę zapisów, bardzo częstą i łatwą porażkę, zabierającą cały nasz postęp i mechanikę odkrywania, który wzmacnia nas z każdą minutą gry.

 

 

Głównym bohaterem jest tu podróżnik lub podróżniczka, lub przypadkowy facet w turbanie, lub… robot (liczba odblokowywanych z czasem postaci powinna zadowolić każdego), którego zadaniem jest zdobycie starożytnego skarbu.
 
W tym celu przemierzamy zróżnicowane podziemia naszpikowane różnymi potworami, pomniejszymi skarbami, pułapkami i damami w opałach, które w zamian za ratunek w romantyczny sposób zwiększają naszą pulę żyć o 1 punkt.
Tutaj gra przypomina Super Mario Bros., w którym również dysponujemy kilkoma punktami zdrowia, zanim przeciwnik nas zabije, a sama fizyka też przypomina sterowanie wąsatym hydraulikiem. Jest ona bardzo dobra, z lekką bezwładnością postaci, co dodaje taktyki i z możliwością łapania wielu przedmiotów (a czasem przeciwników), które potem możemy rzucić w dowolne miejsce.

 

Podstawowe podziemia składają się z czterech obszarów: standardowej kopalni, bujnej dżungli, lodowej jaskini i starożytnych ruin.
Każdy z nich podzielony jest na 4 etapy, które najczęściej zbytnio nie różnią się poziomem trudności, ale jeśli mamy odpowiednią ilość pecha, to można natrafić np. na etap po brzegi wypełniony pająkami czy nieprzenikniony mrok, w którym pomoże nam pochodnia trzymana w rękach. Na dodatek, pochodnia działa jak zwykły przedmiot, co oznacza, że w jednym momencie możemy trzymać tylko nią. Za to w naszym ekwipunku na samym początku gry już przebywają liny i bomby. Te pierwsze pomogą nam w ostrożnym pokonywaniu wysokości, a drugie zdewastują w pełni zniszczalne otoczenie.

 


<losu losu losu losu>

Jak “subtelnie” zasugerowałem na wstępie, to Spelunky jest grą niesamowicie trudną. W sumie nie oddaje to w pełni rodzaju wyzwania, ponieważ wiele zależy od tego, co nam się tym razem wylosuje. Nieważne jak opanujemy mechaniki gry i nie staniemy się czujni na każdy szczegół, to zawsze sporo miejsca zostanie dla tej wstrętnej mechaniki. 

 

Najlepiej to można zauważyć na przykładzie sklepikarza, który oferuje nam swoje dobra za kosztowności znalezione podczas eksploracji. Pojawia się on zawsze w dwóch pierwszych rodzajach podziemi, zawsze z losową zawartością w sklepie. Najczęściej nie ma tam nic, co może znacznie wybijać się między innymi przedmiotami, ale jeśli dopisze nam szczęście, to natrafimy na plecak rakietowy lub teleport


Jeśli tak się stanie, to na samym początku powinniśmy pocałować klawiaturę lub kontroler, ponieważ te przedmioty znacznie ułatwiają grę. Nie mogą nam zapewnić przeżycia do samego końca, ale mogą zagwarantować nam to, że zajdziemy naprawdę daleko.

Jeśli nie mamy za wiele grosza przy duszy, to nic nam nie stoi nam na drodzę, aby zabić sklepikarza i ukraść cały towar. No, w sumie to stoi i jest to sam sprzedawca, który potem będzie czekał na nas ze swoją strzelbą przy wyjściu z każdego etapu. 

 

Poziom trudności śrubują również zupełnie losowo generowane mapy, które raz obracają się na naszą korzyść, a raz zmuszają do restartu gry, ze względu na beznadziejną pustkę.

 

Czy jest to jednak wada? Ciężko powiedzieć, ponieważ bez nich Spelunky stałby się grą na jeden lub dwa razy, a dzięki temu możemy wciąż go odkrywać i nie czuć znużenia, choć brakuje mi porządnych poziomów, których staranna eksploracja byłaby bardziej wynagradzana.

Nie brakuje też bardziej zbalansowanych przedmiotów, pokroju pajęczyny, która pozwala nam na rzucanie lepkich bomb, spadochronu, który uratuje nas od wysokiego upadku czy aparatu, oślepiającego przeciwników. Ten najbardziej się przydaje, gdy za długo zabawimy w danym etapie, ponieważ prędzej czy później pojawi się nieśmiertelny duch, który zabija nas jednym dotknięciem.


Co prawda, jest sposób na pokonanie go, ale jest on na tyle ciężki do wykonania, że lepiej mieć pod ręką aparat.

Wspomniałem, że 4 rodzaje plansz ukazanych w zwykłym podejściu to dopiero te podstawowe. Zatem co nas czeka dalej? Jest groteskowy poziom w całości dziejący się w brzuchu robala, mroczny zamek Wampirów, klimatyczna baza obcych czy samo piekło, które śrubuje poziom trudności do niedorzecznych granic.


Etapy te są tak skonstruowane, że gracz może podczas całej swojej przygody nie dowiedzieć się o ich istnieniu, ale najwytrwalsi podołają abstrakcyjnej instrukcji dostania się do miejsca przebywania Pana Zniszczenia, którym o dziwo nie okazuje się Szatan.

 


Całość dopełnia naprawdę przyjemna warstwa dźwiękowa, która wpada w ucho. Po dłuższym czasie obcowania z charakterystycznymi dźwiękami będziemy mogli wręcz rozpoznawać nasze wykonywane akcje ze słuchu.

 

Przechodząc do oceny samego odświeżenia 10-letniego tytułu, to wypadło ono naprawdę świetnie i miażdży wiele dzisiejszych remasterów. Dźwięki, muzyka, fizyka zostały poddane zupełnemu przebudowaniu, tym samym pozostawiając wiernymi oryginałowi. Zawartości zostało dodane odrobinę więcej oraz dodano więcej życia wszystkim animacjom.

 

Do naszej dyspozycji jest również tryb kooperacji, polegającej na wzajemnym wybijaniu się na małej arenie lub na wspólnym pokonywaniu kampanii. Ten drugi nie wypadł zbyt dobrze i powinien być traktowany raczej jako ciekawostka, niż pełnoprawny tryb, a areny zapewnią nam trochę zabawy, która jednak szybko się nudzi.

 

Reasumując całe doświadczenie ze Spelunky, to przypomina ono trochę Syndrom sztokholmski. Tytuł cały czas wgniata nas w ziemię, czasem stosuje nieuczciwe zagrywki, odbiera nam satysfakcję, do której nas przyzwyczaiło wiele innych gatunków, a mimo to w duchu mówimy sobie o “jeszcze jednej próbie” sądząc, że tym razem się uda. Nie udaje się, ale brniemy w to dalej. Ciągle i wciąż sympatyzujemy z tytułem, dla którego jesteśmy kolejną ofiarą. 


Życzę wam, abyście przełamali ten ciąg i doszli chociaż do zwykłego zakończenia, którego ja, mimo zainwestowania dziesiątek godzin i setek prób, nie osiągnąłem