Facebook
22.05.2019

What Remains of Edith Finch - Nie wiem

Gry raczej prześmiewczo nazwane "symulatorami chodzenia" wzbudzają bardzo skrajne odczucia. Niektórzy nazwą je pseudoartystycznym masą, a inni uważają, że nie są to gry, a dzieła sztuki (czymkolwiek dzieło sztuki by dla tych osób nie było). Dzieło albo nazywając rzecz po imieniu, gra studia Giant Sparrow udowadnia, że problem nie leży w gatunku, a samych grach, co może być dla wielu zdziwieniem. What Remains of Edith Finch zręcznie unika niemal wszystkich pułapek związanych z tego typu rozgrywką, ale nie uprzedzajmy faktów.

 

Na początku naszej nieprzygody wcielamy się w tytułową Edith Finch, która udaje się do swojego rodzinnego, aby zgłębić jego dzieje, a raczej historie zgonów każdego członka rodziny. Ród ma naprawdę bogatą historię, bo sięga ona aż 1880 roku, więc to już może przygotować na zróżnicowaną scenerię, której w grze nie brakuje. Ostatnią gałęzią w drzewie genealogicznym jest sama Edith. Opuściła ona dom z matką lata temu, co zarysowuje przed graczem tajemnicę.

 

Niemal cała gra ma miejsce w domu bohaterki, jednak wszystkie historie o jej rodzinie są przedstawiane w formie retrospekcji. To pomogło zwalczyć dość poważny problem "symalotorów chodzenia". Objawia się on tym, że tak naprawdę mamy wrażenie, że najlepsza część gry wydarzyła się bez naszego udziału. Cały czas chłoniemy jakieś wydarzenia, notatki, czy zróżnicowane otoczenie, ale nic z tego nie wynika. "W stronę Swanna" na półce czy zabałaganiony pokój nigdy nie będą tak dobrymi środkami narracji, jak rozmowa z krwi i kości lub przerywnik filmowy. Takie formy przekazywania historii są oczywiście obecne w What Remains of Edith Finch, ale są one tylko dodatkiem do dania głównego, jakim są wspomnienia urzeczywistniane notatkami.

 

Do dyspozycji mamy 13 opowieści i aż zdumiewająca jest pomysłowość twórców i zainteresowanie z jakim je obserwujemy. W prawie każdej z nich przejmujemy kontrolę nad jakimś członkiem rodziny i przeżywamy jego dramat, a czasem komedię. Twórcy bardzo dobrze manewrują stopniem powagi, dzięki czemu mamy chwile wytchnienia w tych ciągłych zgonach. Nie zmienia to jednak faktu, że cały ton historii jest poważny. 

 

 

Sama rozgrywka nie jest niczym odkrywczym. Przemierzamy do od notatnika do notatnika, przeczesując jego kąty i czytając fruwające wokół zdania. Jeżeli ktoś liczył na jakieś zagadki, a nawet naleciałości z przygodówek, to się zawiedzie, bo nic oprócz chodzenia i wciskania klawisza akcji nie zrobimy. Był potencjał do czegoś większego, ale taki kierunek mógłby odwrócić uwagę od dania głównego, czyli fabuły i retrospekcji. W nich też nie uświadczymy niczego nowego, ale twórcy czasem fajnie bawią się naszą percepcją, zmuszając nas do wykonywania kilku rzeczy naraz. Zdarzą się też takie momenty, gdy będziemy po prostu uczestnikami interaktywnego przerywnika i to one dominują w grze. 

 

Pragnę poświęcić osobny akapit całej "sztuce" zawartej w tej grze, która wywołuje tyle emocji u niektórych odbiorców. Temat ten będzie prawdopodobnie przetaczał się w lwiej części takich "artystycznych" gier, ale musi to być dobitnie sprostowane. Użyte cudzysłowia nie mają na celu wykpić What Remains of Edith Finch, ale uzmysłowić, że każda gra jest w pewien sposób sztuką. Oczywistym jest to, że najnowsza część Call of Duty nie jest tą samą sztuką, co Silent Hill 2, czy choćby Hotline Miami. Ważnym jest wydzielenie gier na sztukę niższą i wyższą, co pozwoli na uniknięcie fanaberii, występujących przy premierze każdej bardziej ambitnej gry.

Reasumując, What Remains of Edith Finch jest sztuką, ale ludzie nadający temu wyrażeniu jakiś metafizyczny charakter powinni zejść na ziemię.

 

W sumie, to trudno mi zrozumieć, skąd takie postrzeganie się wzięło. Co prawda, gra Giant Sparrow dostarcza nam ogromnego ładunku emocjonalnego, ale na dłuższą metę nie zawiera żadnego przeszłania ani przekazu. Sama bohaterka na końcu mówi, że w "życiu chodzi o to, aby głównie żyć" (skrót myślowy) i to w zasadzie tyle. Jedyne, co pozostaje w głowie po zakończeniu gry to fatum krążące wokół całej rodziny. Czy to była klątwa? Może zwykłe zbiegi okoliczności? Możliwe jest też to, że cała rodzina cierpiała na silną psychozę, która sukcesywnie ich wybijała. Nikłe przesłanie nie przeszkadza zbytnio w doświadczeniu, ale końcówka jednak pozostawia niedosyt poczucie niespełnienia.

 

 

Co by o znaczeniu śmierci nie mówić, to zostały przedstawione w na swój sposób piękny sposób. Nie chodzi mi tu o piękno litrów krwii i wnętrzności, ale subtelność i symbolizm niektórych scen wymieszany ze szczątkową interakcją. Czasem rzeczywiście możemy poczuć się jak członkowie rodu Finchów, którzy są wplątani w przeróżne, mniej lub bardziej prozaiczne sytuacje. Największy wrażenie robi chyba historia rzeźnika w fabryce z rybami. Jego beznamiętna rzeczywistość mu nie wystarcza i postanawia bez opamiętania oddać się swojej wyobraźni. Jest to bez wątpienia jeden z najbardziej dosadnych punktów opowieści. Nie mam zamiaru więcej zdradzać, bo może to tylko zepsuć obcowanie z rodziną Finchów.

 

Oprawa wizualna jest dość przyjemna dla oka. Czasem tylko rzucają się w oczy tekstury niskiej jakości i dość spory recykling przedmiotów, ale nie jest to nic poważnego. Poważnym i dużym plusem jest za to muzyka, w której możemy się rozpłynąć bez reszty w tym 2-3 godzinnym doświadczeniu. Warto jej odsłuchać nawet poza grą, ale do jej samej już raczej nie opłaca się wracać po jednokrotnym przejściu. To ona, wraz z wszystkimi spokojnymi dźwiękami dostarcza tak dużej immersji. 

 

What Remains of Edith Finch to na swój sposób przyjemna gra, ale z pewnością nie dla każdego. Jest to oczywiście truizm, ale wciąż pewnie są tacy, których nie przekona do tego gatunku najlepiej zaprojektowany "spacerowiec". Nie wiem, czy jest najlepszy, lecz zdecydowanie wyróżnia się spośród konkurencji swoim... rozmachem? Gra jest na chwilę obecną dostępna w usłudze PS Plus, więc nie ma lepszej okazji, aby po nią sięgnąć.