Facebook
21.04.2019

Yakuza Kiwami - Czyli jak dobrze robić sandboxy

Serii Grand Theft Auto nie trzeba raczej przedstawiać żadnemu graczowi. Czy się tego chce, czy nie, seria Rockstar Games przeniknęła do świadomości wielu i graczy i twórców, którzy czerpią z niej wieloma garściami. Warto wiedzieć, że nie wszyscy inspirują się GTA przy tworzeniu gier z otwartym światem, a najlepszym tego przykładem jest seria Yakuza. Znana jest ona w naszym kraju tylko przez garstkę osób, a jest to duży błąd. 

 

Początki serii sięgają końca 2005 roku, gdy pierwsza część serii ukazała się na PlayStation 2. Dowodami na brak inspiracji serią amerykańskiego giganta były niestety toporne sterowanie, ociężała walka, statyczna kamera, doczytywania się kawałków miasta i ogólny brak swobody. Dodajmy do tego jeszcze koszmarny angielski voice-acting, z którego nie posiada aż do dziś. Te elementy przysłaniały wszelkie zalety produkcji i utrzymały się one do części drugiej. Po wydaniu trójki, która pozbawiona była większości kłopotów technicznych poprzedników, były one jeszcze mniej grywalne. Ze względu na otwarcie się na wschodniego odbiorcę wraz z premierą Yakuzy 0(prequela całej serii), Sega postanowiła odświeży pierwsze dwie części, aby były przystępniejsze dla współczesnego odbiorcy. W ten sposób powstała Yakuza Kiwami 1 i 2.

 

 

 

Pierwsze, co znacząco rzuca się w oczy, to zupełnie odświeżona oprawa graficzna. Nie jest to byle remaster z odświeżonymi teksturami, a pełnoprawny remake na nowym silniku. Dzielnica Kamurocho, wypełniona mnóstwem neonów, wygląda fenomenalnie nocą, choć nie obyło się bez paru zgrzytów. Jeśli o fabułę chodzi, to nie zaimplementowano wielu zmian, ale są one odczuwalne. Jak w oryginalne, głównym bohaterem jest Kazuma Kiryu, który ma przejąć władzę nad jedną z rodzin japońskiej mafii. Na wskutek nieszczęśliwego splotu wydarzeń, trafia on do więzienia na dziesięć lat. Po wyjściu z niego, traci swoją sławę "Smoka z Dojimy", jego przyjaciele się od niego odwracają, a żeby tego było mało, to najważniejszemu klanowi w Yakuzie ginie 10 miliardów yenów. W tę aferę jest oczywiście wmieszany sam Kiryu. 

 

Historia w Yakuzie błyszczy już od pierwszej części i niczym nie przypomina bajek o gangsterach i zabijaniu z Grand Theft Auto. Jest ona poprowadzona przez większość czasu kameralnie - bez eksplozji, strzelanin, ale za pomocą rozmów niczym u Tarantino, prawdziwych zwrotów akcji i długich przerywników filmowych. Nie uświadczymy tu może poziomu Metal Gear Solid, ale opowieść jest naprawdę rozbudowana i czasem można się w niej pogubić. Sega zdawała sobie z tego sprawę i umieściła encyklopedię, dzięki której możemy zorientować się o obecnych wydarzeniach. Najważniejsze jest jednak to, że Yakuza może nas dogłębnie poruszyć. Śmierć Shinji Tanaki, Kiryu walczący ze swoim starym przyjacielem, czy odejście jego mentora to momenty, które zapamiętamy na długo. 

 

Warto też wspomnieć o Goro Majimie, psychopacie, który stał już wizytówką serii. Przez całą grę nieustannie nas atakuje na przeróżne, czasem zabawne sposób, a by pomóc nam wrócić do sił po pobycie w więzieniu. Czasem jest zbyt nachalny, ale przez większość czasu jego obecność witałem z uśmiechem na ustach. 

 

Aby lepiej zrozumieć opowieść, w remaku dodano wiele nowym przerywników filmowych rozjaśniających meandry fabuły. Wiele starych przerywników ma nowe ujęcia i kadry, co znacznie polepsza doświadczenia. Pozostaje mi jeszcze wspomnieć o japońskich dziwactwach, których wielu konserwatystów może się obawiać. Nie ma ich tu za wiele, a większość z nich bardziej żarty na temat japońskiej kultury, a nie poważnie zaimplementowane motywy.

 

 

Nie samym wątkiem głównym sandbox żyje, o czym doskonale uświadamia nas Yakuza. Główny wątek możemy przejść w jakieś 10 godzin, nie grając nawet w żadną minigrę ani nie wykonując żadnego zadania pobocznego, co byłoby ogromnym błędem. Dzielnica Kamurocho, w której rozgrywa się pierwsza część, nie jest duża. Ba, nie sięga rozmiarom jednej części Liberty City z GTA 3, ale to nie ilość się liczy, a jakość. Yakuza jest po brzegi wypchana zawartością i to w taki sposób, o jakim seria Rockstara może tylko pomarzyć. Minigier jest kilkadziesiąt i tak wciągają, że mogłyby być osobnymi tytułami. 

 

Możemy spędzić kilka godzin przy modyfikowaniu własnej wyścigówki do zabawkowych wyścigów, przesiedzieć długi czas w kasynie, trwonić ciężko zarobione pieniądze na automatach czy też zajadać się wykwintnymi daniami w restauracji. Są też kręgle(bez kuzyna), bejsbol, czy nawet... karaoke, mój personalny faworyt. Nie zabrakło klubów z tancerkami i hostessami, z którymi możemy się... rozgadać na przeróżne tematy. Jeśli chodzi o automaty, to w rzeczywistości są to prawdziwe, osobne gry, które trafiły do Yakuzy za sprawą licencji Segi. Szkoda, że jest ich tylko kilka na odsłonę. 

 

Jak sami widzicie, jest tego ogrom, a nie jest to nawet połowa tego, co oferuje Yakuza. Najlepsze jest to, że dzięki niewielkiej mapie do każdego lokalu możemy przejść się spacerkiem i nie przejmować się kilometrami drogi do przebicia, jak w GTA, w którym bez taksówki ani rusz. Co prawda, są one w Yakuzie, ale podczas mojej 60 - godzinnej przygody skorzystałem z nich tylko 5 razy. Po takim czasie licznik ukończenia gry wskazywał ledwie 75%, więc jeśli chcecie zanurzyć się w świecie garniturów, honoru, porachunków mafijnych i milionów na koncie, to nic nie stoi Wam na przeszkodzie.  

 

 

Yakuza posiada również wiele elementów RPG. Zdobywamy punkty doświadczenia, które przeznaczamy na różne umiejętności do walki, ale też na zwiększenie życia etc. Możemy na siebie zakładać różne ubrania, które nie wpłyną na nasz wygląd, ale zmodyfikują różne statystyki np. obronę czy atak. To samo tyczy nawet alkoholu, który sprawia, że przyciągamy do siebie więcej wrogów i szybciej ładujemy pasek specjalnego ataku. Jeśli chodzi o zwykłe ciuchy, to szkoda, że mamy ich tak mało do wyboru. Można by było dodać osobny slot na "ubrania wizualne".

 

W ten płynny sposób przejdę do walki. Yakuza dość realistycznie oddaje działania japońskiej mafii, więc dostęp do broni palnej jest mocno ograniczony i będziemy głównie elegancko tłukli się po gębach. Do wyboru mamy cztery style: średni, w którym możemy chwytać lekkie przedmioty i mini walczyć, szybki, w którym obrzucamy przeciwnika gradem lekkich ataków, ciężki, pozwalający na podniesienie motocykla etc i "Smoka z Dojimy", który po maksymalnym ulepszeniu staje się naszym głównym style, ale przez większość gry jest mało przydatny. Walka została wykonana bez zarzutu i o ile losowe walki na ulicach z bandziorami mogą chwilami męczyć, to samo okładanie przeciwników ciosami nie nudzi się nigdy. 

 

Wszystko dzięki tzw. "heat actions". Są to finishery, który wykorzystują specjalny niebieski pasek. Każdy z nich jest naprawdę satysfakcjonujący i o ile nie są na tym samym poziomie, co fatality z Mortal Kombat, to wciąż miło złamać komuś parę kości albo zgnieść mokasynem czaszkę. Liczba finisherów jest trzycyfrowa, więc zróżnicowanie zależy od naszego kombinowania z otoczeniem. Jedynym nietrafionym pomysłem jest odnawianie życia przez bossów, co czasem może być mocno nieprzyjemne, zwłaszcza na wysokich poziomach trudności.  

 

 

Jako że soundtrack nie jest nowy, tylko zremiksowany z oryginału, to nie prezentuje się wybitnie, ale znajdą się utwory zapadające w pamięć. Nie brakuje tu żadnego radia ani niczego w tym stylu, ale inne części Yakuzy prezentują wyższy poziom jeśli chodzi o muzykę. 

 

Wracając jeszcze do grafiki, to nurtuje mnie jedna sprawa. Przerywniki dzielą się na te zrobią z niebywałą dbałością, z lepszymi teksturami, niż w normalnej grze i na te bardziej pasujące do ogólnych wizualiów. Dlaczego więc cała gra nie wygląda tak, jak na przerywnikach? Tak naprawdę, to są one na silniku gry, a PS4 z pewnością poradziłoby sobie z taką oprawą. Na pocieszenie mamy rozgrywkę w 60 klatkach, co jest jednak pocieszeniem bardzo dobrym.

 

Jeśli chodzi o szczegółowe kwestie techniczne, to nie jest idealnie, ponieważ wchodzenie do pomieszczeń wymaga ekranu ładowania, często możemy spotkać niewidzialną ścianę w błahych miejscach, animacje czasem są dość słabe, a byle pachołek może przerwać nasz bieg. Ogólnie rzecz ujmując, czuć tu ducha PS2. Yakuza 6 naprawiła te wszystkie problemy, ale w poprzednikach są one obecne. Nie psują może zbytnio doświadczenia, ale nieuczciwym by było o nich nie wspomnieć.  

 

Reasumując, Yakuza Kiwami jest warta wydania każdych pieniędzy, a biorąc pod uwagę uczciwą cenę od Segi i ostatnio wydany port na PC, nie ma powodów, aby jej nie kupić. Weźmy pod uwagę jeszcze to, że pomimo tego przepychu treści, Kiwami 1 to najmniejsza odsłona serii, więc aż ciarki przechodzą, gdy pomyśli się o kolejny wspaniałościach naszykowanych przez Segę. Yakuza to nie tylko godny konkurent dla GTA, ale seria, która pod wieloma względami je przewyższa, ale niestety nie jest aż tak mainstreamowa, jak gry Rockstar Games, a może stety?